Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbliżył się spokojnie do hrabiego l stanął przed nim w postawie wyczekującej.
— Rinaldo — przemówił Roland — pamiętasz o czem ci mówiłem wczoraj wieczorem?
— Mam dobrą pamięć, jasny panie, Jaśnie pan mówił mi o powrocie swego brata i o małej przykrości, jaką ma z tego powodu.
— Mówiłem także; że będziesz mi potrzebny.
— Przyszedłem właśnie — oświadczył poprostu Rinaldo, z odcieniem dumy w głosie.
— W ciągu tygodnia — podjął Roland — nie będzie w tym domu innego pana, prócz mnie.
— Tak prędko? — zauważył powiernik, — Zdaje mi się, jaśnie panie, żeśmy to przygotowywali na później.
— Zmieniłem zamiar — oświadczył krótko Roland.
— W takim razie wypada nam już tylko zastanowić się nad środkiem uczciwego pozbycia się młodzieńca.
— O to mi właśnie chodzi.
— Mamy tu najpierw: całkowite i ostateczne usunięcie zawady...
— Nie, nie chcę rozlewu krwi...na teraz przynajmniej.
— Zaprzeczenie okazanym dowodom?
— Być może.
— Zeznania kilku pewnych ludzi, których obowiązuję się dostarczyć?
— Pomyślimy o tem, Tymczasem wybierz się: pójdziesz ze mną, Trzeba przedewszystkiem pozyskać człowieka, w którego rękach znajduje się tajemnica urodzenia Manuela, Co się tyczy Cyrana, który sprowadził mi na kark tę śliczną awanturę, zajmiemy się nim później.
— Dokąd idziemy?