Manuela, wciąż nieprzytomnego, odniesiono nie do więzienia, lecz do komnaty, sąsiadującej z izbą tortur, gdzie zajął się nim lekarz więzienny.
Zilla, we własnym pokoju uwięziona, zaniechała, jak przypominamy sobie, dalszych prób wydobycia się na wolność.
Nazajutrz dopiero stara odźwierna, usłyszawszy nowe wołania cyganki, pośpieszyła na górę, aby ją wypuścić z zamknięcia.
Zilla zbiegła natychmiast na dół i wypadła na ulicę, aby udać się do mieszkania Cyrana.
Człowiek jakiś zatrzymał ją przed samym domem. Był to jeden z tych, co należeli do nocnej wyprawy.
— Dokąd biegniesz, Zillo? — zapytali.
— Co ci do tego! — odparła niechętnie.
I chciała go wyminąć.
— Bo to, widzisz — ciągnął zbój — jeśli idziesz szukać brata, mogę ci oszczędzić niepotrzebnego trudu.
— Co to ma znaczyć?
— Już po Ben Joelu! — odrzekł krótko tamten, nieprzywykły do długich omawiań.
— Nie żyje!
Stanęła w miejscu, bardziej zdziwiona i przelękła, niż zasmucona.
Ostatnie wypadki zerwały ostatecznie słabą nić przywiązania, która łączyła ją z Ben Joelem.
— Jak się to stało? — zapytała po chwili.
— Brat zginął porządnie, w zażartej walce — pocieszył ją zbój.
— Chcesz pewnie powiedzieć w podłej zasadzce, którą urządził na człowieka niewinnego i której sam padł ofiarą! I któż go zabił?