Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A że zawsze dwie istoty, tak zespolone z sobą, rozumieją się nawzajem, choćby nawet nie rozmawiały, więc i ta para wyjawiła sobie uczucia, serca jej przepełniające.
Przyszedł jednak taki dzień, że chłopiec; zapłakał.Dorozumiał się on tego dnia, że ptaszek chce go opuścić.
Ponieważ dłuższe przetrzymywanie go w za mknięciu groziłoby mu może śmiercią, paź otworzył okno i pozwolił ptaszkowi ulecieć na pola, słońcem ozłocone.
Sądził, że już się z nim nigdy nie zobaczy.
Ale ptaszek nie był ani niegrzeczny, ani łatwo przyjaciół swych zapominający.
W chłodny poranek październikowy, gdy paź przechadzał się po wsi, usłyszał niespodzianie tuż przy sobie szelest skrzydełek i krzyki wesołe.
Skowronek spostrzegł go z wysokości i sfrunął, aby usiąść mu na ramieniu.
Przez cały dzień ptaszyna nie opuszczała chłopca, obdarzając go, jak dawniej, piosenkami i pieszczotami.
Następnie, za nadejściem wieczora, znów uleciała daleko,
Nadeszła zima. Paź siedział sam w pokoju, przyglądając się przez szyby śniegowi, który spadał gęstemi, białemi płatkami, nakształt kwiecia migdałowego. Nagle, z pobliskiego pola, przyleciał ptaszek jakiś, usiadł za oknem i dziobkiem w szybę zapukał.
Był to ten sam skowronek.
Paź otworzył z pośpiechem okno i gorącemi pocałunkami ogrzał zziębłą ptaszynę. Od tego dnia przestał być smutnym.
Skowronek opuszczał o, ale on wiedział, że powróci.