Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech pan pozwoli zaprowadzę — odrzekła tłuściocha.
— Proszę i dla mnie przygotować mały pokoik. Muszę poprawić trochę ubranie, aby nie zrobić wstydu amfitrionowi.
Młodzieniec i tancerka zamienili uśmiechy i ukłony i rozłączyli się,czekając na godzinę wieczerzy.
Potężny ogień płonął w kuchni, skwierczał tłuszcz w przystawionych doń rondlach i rozchodzili się dokoła zapachy najmilej w świecie łechcące powonienie, gdy dwaj ludzie podejrzanej powierzchowności zatrzymali się przed dornem.
Jeden z tych ludzi zauważył natychmiast czerwony znak na czołowej ścianie oberży. Padały nań właśnie ostatnie promienie zachodu i czynłiy tem wyraźniejszym.
— Są! — rzekł przyciszonym głosem do towarzysza. - No, tym razem mogę już ręczyć, że ptaszek nam się nie wymknie!
I obaj, przez nikogo niedostrzeżeni, cofnęli się na drogę, którą przyszli. Nieopodal oberży był mur, do połowy rozrzucony; pod osłoną tego muru u siedli i czekali.
W kilka chwil później, gdy już szary mrok padać zaczął na ziemię, jeden z ludzi wytknął głowę z kryjówki, popatrzył w stronę oberży i wydał krzyk, podobny do wołania puszczyka w pierwszych godzinach nocy.
Jedno z okien oberży otworzyło się. Mignęła w niem niewyraźna sylweta Maroty.
Cyganka zrobiła jakiś szczególny ruch ręką w kierunku, skąd głos się dobywał; potem zamknęło się okno i wszystko zapadło napowrót w ciszę.
Marota kończyła właśnie ubierać się, gdy do drzwi zapukała służąca, wołając.