Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tłuszczona mycka nakrywła mu, czubek głowy, z pod niej zaś wymykały się długie pasma siwych włosów.
Nieznajomy miał minę, opłakaną.Przygarbione jego plecy zdawały uginać się pod ciężarem małego tłumoczka podróżnego, a suchy kaszel wstrząsał co chwil parę jego całą wątłą postacią.
Jakkolwiek ten przybysz wyglądał bardziej na żądnego datku biedaka, niż na gościa, który byłby w stanie uiścić opłatę za gościnność, właściciel zajazdu, człowiek dość miękkiego serca, zbliżył się doń grzecznie i zapytał czego żąda?
— Pokoju gościnnego, bez urazy pana gospodarza — rzekł starzec pomiędzy dwoma napadami kaszlu.
— Czy wiecie, że tu płaci się za pierwszy tydzień zgóry? — objaśnił uprzejmie właściciel
— IIe? — zapytał nieznajomy. — Nie jestem bogaczem, muszę oszczędzać i liczyć się z groszem.
— Będzie to pana kosztowało jednego pistola na tydzień. Przybywasz zapewne zdaleka?
— Z Andegawji — odrzekł starzec, rozwiązując woreczek w celu zapłacenia żądanej sumy.
— Zamierzasz pan niezawodnie praktykować w stolicy swe rzemiosło? — wystąpił z nowem zapytaniem gospodarz — gdyż wnosząc z rożka z czernidłem i piórnika, wiszących u pańskiego pasa, jesteś z zawodu pisarzem ulicznym.
— Jestem poetą — odparł tamten z prostotą, niepozbawioną wszakże niejakiej dumy — i przybywam do stolicy w nadziei wystawienia tragedii przez siebie ułożonej.
— Wybornie się składa! Mój hotel szczyci się właśnie posiadaniem jednego ze znakomitych pańskich kolegów, autora „Agrypiny“, wielkiego Cyrana de Bergerac.