Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rilla szalała ze złości. Czyż ta Zuzanna nie orientuje się, że przemawia do oficera armji kanadyjskiej? Widocznie nie zdaje sobie z tego sprawy. Och, co ten Krzyś pomyśli?
— Sądzę, że nie pamięta pan również, jak pańska matka pana zbiła, — ciągnęła dalej Zuzanna, którą na nieszczęście dzisiejszego wieczoru opanowały wspomnienia. — Ja tam nigdy tego nie zapomnę. Pewnego wieczoru była tu z panem, miał pan wtedy może ze trzy lata i obydwaj z Władziem bawiliście się z małym kociakiem na podwórzu kuchennem. Nałapałam wielki szaflik deszczowej wody, w którym miałam rozrobić mydliny. Zaczęliście się kłócić z Władziem o kociaka, Władek stał po jednej stronie szaflika na krześle, trzymając kociaka na ręku, a pan stał również na krześle po drugiej stronie. Pochylił się pan nad szaflikiem, chcąc odebrać Władkowi kota. Był pan zawsze zaborczy i usiłował zagrabić wszystko, co tylko panu wpadło w oko. Władek trzymał kociaka mocno, a biedne stworzenie piszczało z bólu. Wydzierając tak sobie kota, straciliście obydwaj równowagę i wraz z kociakiem wpadliście do szaflika pełnego deszczówki. Gdybym nie była w owej chwili na podwórzu, na pewno obydwaj utonęlibyście. Pobiegłam na ratunek i wyciągnęłam całą trójkę nim jeszcze woda zdołała wam uczynić jakąś krzywdę, a matka pańska, która widziała wszystko z górnego okna, zbiegła nadół i sprawiła panu porządne lanie. Ach, — dodała Zuzanna z westchnieniem, — stare to były wesołe czasy na Złotym Brzegu.