Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

raz trzeci uczyniła wysiłek, aby nakarmić głodnego Jasia, lecz zadawała sobie ciągle w myśli jedno i to samo pytanie: „Czy Krzyś przed wyjazdem wstąpi tu, aby ją zobaczyć?“ Od dłuższego czasu nie miała od niego wiadomości. Czyżby zupełnie o niej zapomniał? Jeżeli nie wstąpi, to będzie chociaż wiedziała, że nie pamięta. Może miał jakąś inną dziewczynę w Toronto. Na pewno miał. Głupia była, że wogóle myślała o nim. Nie powinna myśleć. Jak się zjawi, to dobrze, zresztą jeżeli to uczyni, to ze zwykłej uprzejmości, bo przecież dawniej bywał dość częstym gościem na Złotym Brzegu. Jeśli nie przyjdzie, także się trzeba z tem pogodzić. Sprawa ta nie jest znowu tak ważna. Nikt z tego powodu nie umrze. Siliła się na obojętność, a tymczasem karmiła Jasia tak pośpiesznie, i z taką dziwną energją, że Morgan napewnoby się przeraził. Jasiowi też się to nie podobało, bo był dzieckiem wychowywanem według metody, przyzwyczajonem do miarowego połykania kaszki z mlekiem. Protestował nawet, lecz te protesty na nic się nie zdały. Rilla poprostu szalała z pośpiechu.
Nagle telefon zadzwonił. Nie było przecież nic nadzwyczajnego w tym dzwonku. Na Złotym Brzegu telefon dzwonił bardzo często. Lecz Rilla upuściła znowu łyżeczkę Jasia — tym razem na dywan — i pobiegła pędem do telefonu, jakby życie zależało od tego, aby ona właśnie telefon odebrała. Jaś, straciwszy resztę cierpliwości, zachłysnął się i począł płakać.
— Hallo, czy to Złoty Brzeg?
— Tak.