Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o mnie troszczyła, głęboko w grobie na cmentarzu. Przypuśćmy, że leżę w kołysce w dużym, ciemnym pokoju i nikogo niema, ktoby się o mnie zatroszczył. Przypuśćmy, że niema ani jednej ludzkiej duszy na świecie, któraby mnie kochała, bo ojciec nie może mnie kochać, gdyż mnie nigdy w życiu nie widział i nikt mu o mojem przyjściu na świat nie doniósł. Czy jabym w takiej sytuacji także płakała? Czy nie czułabym się opuszczona i pozostawiona bez opieki?
Rilla wyskoczyła z łóżka. Wyjęła Jasia z kołyski i położyła go na łóżku przy sobie. Rączki jego były zupełnie zimne. Lecz nagle przestał płakać. I wówczas, gdy przytuliła go do siebie w ciemnościach, Jaś nagle zaśmiał się głośno, prawdziwym, szczerym, wesołym pełnym zachwytu śmiechem.
— Ach, ty kochane maleństwo! — zawołała Rilla. — Taki jesteś uradowany, że masz kogoś przy sobie, że nie pozostawiono cię w samotności w wielkim ciemnym pokoju? — W tej chwili dopiero zorientowała się, że ma ochotę go pocałować i natychmiast to uczyniła. Całowała jego gładką, pachnącą główkę jego pucołowate policzki i małe zimne rączęta. Pragnęła uściskać go, przytulić, jak ściskała i tuliła niegdyś w dzieciństwie małe kociaki. Jakaś szalona radość i duma owładnęła całą jej istotą. Nigdy jeszcze nie zaznała takiego uczucia.
W kilka minut potem Jaś spał już spokojnie, a gdy Rilla przysłuchiwała się jego cichemu, regularnemu oddechowi i czuła ciepłe maleńkie ciałko przytulone do niej, zorientowała się wreszcie, że pokochała to wojenne dziecko.