Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wałyby ojca przeciwko wam. Już by się o was zupełnie przestał troszczyć. Zawsze stawałby po stronie żony, a ona wmawiałaby mu, że jesteście strasznie źli.
— Lepiej byś mi o tem nie mówiła, Mary, — rozpłakała się Una. — Czuję się ogromnie nieszczęśliwa.
— Chciałam cię tylko ostrzec, — rzekła Mary z powagę. — Na szczęście wasz ojciec jest tak roztargniony, że może wcale nie pomyśli o powtórnem małżeństwie. Ale zawsze lepiej być na wszystko przygotowanym.
Gdy Mary już zasnęła, Una cięgle jeszcze leżała z otwartemi oczami, a po policzkach jej spływały łzy. Och, jakby to było strasznie, gdyby ojciec ożenił się z jakąś kobietą, która znienawidziłaby Jurka, ją, Florę i Karolka! Ona, Una, nie zniosłaby tego!
Chociaż Mary nie zaszczepiła jadu trucizny w serduszka dzieci z plebanji, jak się tego obawiała panna Kornelja, to jednak mimo najlepszych intencyj, zasmuciła je wszystkie. Sama spała spokojnie, podczas gdy Una czuwała, a deszcz padał wciąż beznadziejnie i wiatr zawodził dokoła starej plebanji. Wielebny John Meredith również zapomniał o udaniu się na spoczynek, tak był zaabsorbowany wczytywaniem się w żywot świętego Augustyna, że świtało już na wschodzie, gdy wreszcie skończył czytanie i wszedł na górę, roztrząsając w myślach problemy z przed dwóch tysięcy lat. Drzwi pokoju dziewczynek były otwarte i pastor ujrzał uśpioną Florę, leżącą z zaróżowioną twarzyczką.