Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak ci się podoba, — mruknęła Mary niechętnie, — ale boję się, że to nic nie pomoże. Mam już dosyć tych modłów do Boga. Widzisz co z tego wynika. Gdyby pani Wiley umarła w kilka dni potem, byłabym pewna, że ja się do tego przyczyniłam.
— O nie, nie myśl o tem, — rzekła Una. — Chciałabym ci to jaśniej wytłumaczyć, ale nie potrafię. Ojciec na pewno wytłumaczy ci to doskonale, jak go kiedyś przy okazji zapytasz.
— Udałaś się! Twój ojciec nie zdobyłby się na to. Przechodzi koło mnie i nigdy mnie nie widzi. Nie jestem specjalnie zarozumiała, ale przecież do licha mógłby zwrócić na mnie uwagę.
— To już taki zwyczaj mego ojca. Przeważnie i nas nie dostrzega. Wiecznie chodzi zamyślony. Dzisiaj wieczorem pomodlę się, żeby Pan Bóg pozwolił ci zostać w Czterech Wiatrach, bo ja cię bardzo lubię, Mary.
— Niech i tak będzie. Tylko nie opowiadaj mi już więcej o ludziach, którzy umarli z tego powodu, — mruknęła Mary. — I ja chciałabym zostać w Czterech Wiatrach. Polubiłam tę wieś, polubiłam przystań i światełko na wieży, polubiłam was i Blythe‘ów. Jesteście jedynymi przyjaciółmi, jakich kiedykolwiek miałam.