Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce. Ale było mi potem strasznie przykro. Całą noc płakałam. Niech pani zapyta Unę, czy nie mówię prawdy. Oczywiście nie powiedziałam jej dlaczego plączę, bo się wstydziłam, a potem ona też się popłakała, bo miała wrażenie, że ktoś sprawił mi przykrość. Boże, czy mogła być mowa o przykrości. Co mnie to wszystko obchodzi, skoro tylko pani Wiley daje mi spokój. Poza nią wszyscy są dla mnie dobrzy.
Panna Kornelja sama się dziwiła, że z każdą chwilą bardziej lubiła Mary, nie myśląc już o historji ze sztokfiszem. Zaraz tego samego dnia postanowiła zdać relację na Złotym Brzegu.
— Jeżeli ta mała mówi prawdę, to trzeba w to koniecznie wniknąć, — zadecydowała. — Wiem cośniecoś o tej pani Wiley. Mąż mój znał ją dobrze, jak mieszkał za przystanią. Mówił mi niejednokrotnie o niej i o tem, że miała u siebie jakaś biedną małą dziewczynkę. Sąsiedzi opowiadali mu, że zmuszała dziecko do pracy, głodząc je jednocześnie. Wiesz najlepiej, moja Aniu, że nigdy nie miałam zwyczaju wtrącać się w sprawy mieszkańców z poza przystani. Ale jutro poślę zaraz męża, żeby się dowiedział całej prawdy. Dopiero potem pomówię z pastorem. Weź pod uwagę, że mali Meredithowie znaleźli dziewczynę umierającą z głodu w szopie Jamesa Taylora. Przeleżała tam całą noc zziębnięta i głodna. I pomyśleć, że my wysypiamy się w ciepłych łóżkach po zjedzeniu obfitej kolacji.
— Biedne maleństwo, — szepnęła Ania, przypominając sobie owe przykre dni własnego dzie-