Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawołała Mary, rumieniąc się nagle. — Pani Wiley sprawiała mi ubranie, a ja nie miałam jej zato czem się odwdzięczyć. Jestem uczciwa. Jak uciekałam nie mogłam przecież włożyć na siebie sukni, która była własnością pani Wiley. Ale zato, jak urosnę, sprawię sobie suknię z niebieskiej satyny. Wasze ubrania też nie są takie piękne. Wyobrażałam sobie, że dzieci pastora chodzą ładniej ubrane.
Bezsprzecznie Mary posiadała temperament i była niezwykle przewrażliwiona na niektórych punktach. Ale jednocześnie miała dziwny jakiś czar, którym omotała całą czwórkę z plebanji. Tego samego popołudnia dzieci zabrały ją do Doliny Tęczy i przedstawiły młodym Blythe‘om jako „przyjaciółkę z portu, która ich odwiedziła“. Blythe‘owie przyjęli ją bez zastrzeżeń, może również dlatego, że wydala im się bardzo ładniutka i miła. Po obiedzie, podczas którego ciotka Marta gderała, a pan Meredith siedział w zamyśleniu, obmyślając nowe kazanie na najbliższą niedzielę, Flora zmusiła Mary do włożenia jednej ze swych sukienek. Z włosami porządnie uczesanemi Mary wyglądała zupełnie przyzwoicie. Była doskonałą towarzyszką zabaw, bo znała całe mnóstwo nowych wesołych gier, a i wygadana była dostatecznie. Niektóre jej powiedzenia wzbudzały nawet podziw w Nan i Di. Obydwie niezupełnie były pewne, jak ich matka będzie się zapatrywała na tę nową towarzyszkę, ale zato wiedziały dokładnie co powie o niej Zuzanna. Skoro Mary była gościem na plebanji, to musi być wszystko w porządku.