Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leży być z tem dzieckiem szczerą i poważną.
— Kochanie, — rzekła Rozalja miękko. — To nie przez was nie mogę zostać żoną waszego tatusia. O tem nigdy nie myślałam. Nigdy nie przypuszczałam, że jesteście źli. Tu była zupełnie inna przyczyna, Uno.
— Więc pani nie lubi tatusia? — zapytała Una, wznosząc spojrzenie ku górze. — Och, panno West, pani wcale nie wie, jaki on jest dobry. Jestem pewna, że byłby dla pani najlepszym mężem.
Nawet pod wpływem smutku, który spotęgował się jeszcze dzięki tej rozmowie, Rozalja nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
— O, proszę się nie śmiać, panno West, — zawołała Una z namiętnym zapałem. — Tatuś wskutek tego bardzo się źle czuję.
— Myślę, że jesteś w błędzie, kochanie, — rzekła Rozalja.
— Ja się nie mylę. Jestem pewna, że się nie mylę. Tatuś wczoraj miał zbić Karolka, bo Karolek znowu coś spsocił, ale tatuś nie mógł, bo nigdy jeszcze nikogo z nas nie bił. Więc, jak Karol przyszedł i powiedział nam, że tatuś się źle czuje, wsunęłam się do gabinetu, bo myślałam, że mu będę potrzebna. Tatuś nie słyszał, jak wchodziłam, a ja słyszałam, co mówił do siebie. Mogę to pani powtórzyć, panno West, ale tylko na ucho.
Una wspięła się na palce i wyszeptała swą tajemnicę. Twarz Rozalji spłonęła rumieńcem. Więc John Meredith jeszcze o niej myślał. Uczucia jego nie uległy zmianie. Siedziała przez chwilę w milczeniu, głaszcząc odruchowo lśniące włosy Uny.