Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żo i stał się dla rodzeństwa autorytetem, wprawiając je niejednokrotnie w podziw. Wiedział naprzykład kiedy dojrzewają gruszki, kiedy fiolki rozkwitają i ile błękitnych jajek złożyła raszka w gniazdku swem na najwyższym klonie. Umiał przepowiadać szczęście z płatków stokrotki, ssać miód z czerwonej koniczyny i wykopywać najrozmaitsze gatunki robaków na brzegu sadzawki, podczas, gdy Zuzanna umierała ze strachu, że robaki te są jadowite. Wiedział, gdzie można nazbierać najpiękniejszej żywicy z pnia jodły, gdzie rosną największe orzechy i gdzie najłatwiej nałapać pstrągów. Umiał naśladować głosy dzikich ptaków i zwierząt i znał nazwy wszystkich kwiatów, kwitnących od wiosny do jesieni.
Władzio Blythe siedział pod konarami „Białej damy“ z tomem poezyj na kolanach, ale książki nie czytał. Wzrok miał utkwiony w szmaragdowych konarach wysokich drzew nad sadzawką, to znów przenosił go na postrzępione obłoki na niebie, które gnały, niby stado spłoszonych owiec. Władzio miał oczy naprawdę prześliczne, była w nich radość i ból, śmiech i równowaga i to wszystko, co malowało się w oczach całych pokoleń jego przodków, dawno już zgasłych i dawno zapomnianych. Był on typem całkiem indywidualnym, nic podobny był do nikogo z krewnych. Twarzyczkę miał najładniejszą z pośród gromadki młodych Blythe‘ów, a czarna czuprynka, falująca nieco, nadawała wyrazistszy charakter całej twarzy. Posiadał wybujałą imaginację swej matki i namiętne umi-