Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tu jest piękniej, niż gdziekolwiek indziej na świecie. Jakże to będzie strasznie, gdy wszyscy dorosną i pewnego dnia rozjadą się w różne strony! Na samą myśl o tem Una odczuwała już teraz samotność i tęsknotę tylko za rodzinnym domem. Każdy tonął w swych marzeniach, dopóki nie ukazała się w Dolinie Mary Vance i nie rozwiała tych marzeń jedną swą głupią historją.
— Boże, oddechu złapać nie mogę, — zawołała. — Jak szalona biegłam tutaj. A to się na jadłam strachu przy domostwie starego Bailey‘a!
— Cóż cię tak przeraziło? — zapytała Di.
— Wlazłam do ogródka, żeby zobaczyć, czy nie rosną tam konwalje. Ciemno było, jak w kominie i nagle ujrzałam coś poruszającego się w krzakach czereśni. Było to coś białego. Powiadam wam, przeskoczyłam szybko przez parkan i uciekłam. Jestem pewna, że to był duch Henryka Warrena.
— A któż to jest Henryk Warren? — zapytała Di.
— I dlaczego to miał być jego duch? — dorzuciła Nan.
— Więc nie słyszeliście tej historji? I wy jesteście wychowani w Glen? Czekajcie chwilę, jak odpocznę, to wam opowiem.
Władzio zadrżał radośnie. Szalenie lubił historje o duchach. Poezje Longfellowa stały się nagle bezbarwne i nieciekawe. Odrzucił książkę na bok i ulokował się wygodnie na trawie, przygotowany do słuchania z oczami utkwionemi w twarzy Mary. Mary lubiła, jak tak na nią patrzył. Wiedzia-