Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którego stała dymiąca latarnia, a dzieci klęczały dokoła. W tej właśnie chwili obok cmentarza przechodziła pani Clow i nazajutrz całe Glen już wiedziało, że dzieci z plebanji urządziły nową jakąś niesamowitą zabawę wśród grobów przy świetle latarni. Pogłoskę tę potwierdził jeszcze fakt, że istotnie po podpisaniu dokumentu, Karol wziął latarnię i poszedł w głąb cmentarza, aby przyjrzeć się raz jeszcze swemu ukochanemu mrowisku. Reszta dzieci udała się spokojnie na spoczynek.
— Myślisz, że to prawda, że ojciec ma się ożenić z panną West? — spytała Una drżącym głosem Florę po odmówieniu wieczornego pacierza.
— Nie wiem, ale bardzo bym się z tego cieszyła, — odparła Flora.
— Och, ja tam nie, — szepnęła Una zdławionym głosem. — Ona jest wprawdzie bardzo miła, ale Mary Vance mówi, że kobiety się zmieniają, jak zostają macochami. Stają się potem złe i zaczynają buntować ojca przeciwko dzieciom.
— Nie wierzę, żeby panna West miała się aż tak zmienić, — zawołała Flora.
— Mary powiada, że wszystkie się zmieniają, a ona się zna na tem, Floro. Podobno znała już kilka macoch, a myśmy przecież żadnej nie znały. Och, Mary mi dużo o tem opowiadała. Podobno znała jedną taką, która bila córki swego męża do utraty przytomności, a potem zamykała je na całą noc w ciemnej piwnicy.
— Nie wierzę, żeby panna West mogła to uczynić. Uno, ty jej tak dobrze nie znasz, jak ja. Weź chociażby tego małego ptaszka, którego mi