Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byłoby z tego żadnego pożytku. Pamiętam, że pewnej niedzieli do kościoła wpadła owca starego Caleba Ramsaya i zaczęła beczeć, właśnie w chwili, kiedy pastor rozpoczął nabożeństwo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a biedny Rogers nie wiedział gdzie się ma podziać. Niektórzy twierdzili, że parafję naszą powinien objąć Mr. Stowart, bo przecież jest bardzo wykształcony. Potrafi czytać Nowy Testament aż w pięciu językach.
— Nie znaczy to, żeby się prędzej od innych dostał do nieba, — wtrąciła Zuzanna.
— Wielu z nas nie lubiło jego wymowy, — rzekła panna Kornelja, ignorując uwagę Zuzanny. — Mówił zbyt dobitnie, a znów Mr. Arnett wcale nie był kaznodzieją. Najtragiczniej wychodziło, gdy czytał Biblję. Zawsze musiał utknąć na zdaniu: „Przeklinam cię, Meroz“.
— Potem tknięty jakąś nagłą myślą zamykał Biblję i wykrzykiwał jeszcze głośniej: „Przeklinam cię, Meroz“. Biedna dusza Meroza musiała się czuć jeszcze gorzej dnia tego po takiem przekleństwie, — dorzuciła Zuzanna.
— Kandydujący pastor nie może się zastanawiać nad tekstem kazania, — rzekła uroczyście panna Kornelja. — Jestem pewna, że zostałby wybrany Mr. Pierson, gdyby wybrał inną treść swego kazania inauguracyjnego.
— A jaka jest pani Meredith? — zagadnęła Ania.
— Niema pani Meredith i to jest właśnie najgorsze. Mr. Meredith jest wdowcem. Żona umarła mu cztery lata temu. Gdybyśmy wiedzieli o tem,