Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierwszy dzisiaj Rozalja opuszczała Dolinę Tęczy, nie myśląc zupełnie o Marcinie Crawfordzie, swym zmarłym narzeczonym. Tajemniczy czar prysnął.
Szli wąską ścieżką przez zarośnięte lasem pagórki w kierunku domu Rozalji. Między drzewami przeświecała tarcza księżyca, lecz wąska ścieżka tonęła w mroku. Szeroka suknia Rozalji ocierała się chwilami o skromny płaszcz Johna Mereditha, lecz obydwoje zdawali się tego nie dostrzegać.
Nigdy nie należy być pewnym, że życie nasze dobiega już kresu, bo kiedy nam się nawet zdaje, że los skończył pisać swą historję, to gdy odwracamy stronicę księgi naszego życia, widzimy ze zdziwieniem świeżo napisany rozdział. Ci dwoje również myśleli, że bicie ich serc należy do przeszłości i teraz dopiero przekonali się, że tak nie jest, gdy szli wolnym krokiem w stronę odległego pagórka. Rozalja myślała o tem, że pastor jednak nie jest taki nieśmiały i tak małomówny, jak jej się to dotychczas wydawało, on zaś ze swej strony stał się nagle wymownym i zdawał się pokonywać wszelkie trudności, które dotychczas wydawały mu się nieprzezwyciężone. Mieszkanki Glen byłyby zdumione, gdyby tego wieczoru ujrzały pastora, lecz mieszkanki Glen rzadko kiedy interesowały się czemś innem, niż cenami jajek i masła, a Johna Mereditha temat ten absolutnie nie obchodził. W tej chwili mówił Rozalji o książkach, o muzyce, o tem, co się na szerokim świecie dzieje, cośniecoś o sobie i doszedł do wniosku, że ona go jednak doskonale rozumie. Okazało się, że Rozalja ma książkę, którą sama czytała, a którą pan Meredith chęt-