Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sze ludzkie, potrafił zgłębić dno duszy chłopaka i odsłonić takie tajniki jego myśli, których nawet Di nie znała. Od chwili tej pierwszej rozmowy stali się obydwaj serdecznymi przyjaciółmi i Władzio doszedł do wniosku, że nigdy już nie będzie odczuwał lęku na widok pastora.
— Nie przypuszczałem, abym się mógł zaprzyjaźnić z pastorem, — wyznał matce tego samego wieczoru.
John Meredith pil chłodną wodę, zaczerpniętą białą swą dłonią, która wzbudzała zazwyczaj taki zachwyt we wszystkich niemal parafjanach, poczem przysiadł pod tym samym wysokim klonem. Do domu się nie spieszył. Było mu tu dobrze i mógł swobodnie myśleć po przemęczeniu długą rozmową z kilku poczciwymi, lecz głupimi członkami swej parafji. Na granatowem niebie ukazała się tarcza księżyca. W Dolinie Tęczy panowała cisza pełna tajemniczych czarów i tylko zdała dobiegały wesołe głosy rozbawionej dziatwy.
Pastelowe barwy aster w poświacie księżyca, srebrzysty połysk wody bijącej ze źródła, szum pobliskiego strumyka, wszystko to koiło wiecznie podnieconą duszę Johna Mereditha. Zapomniał o swych codziennych troskach, zapomniał o rozwikływaniu dziejowych problemów. Lata umykały gdzieś przed nim i był znowu młodym studentem, pochylonym nad ciemną główką swojej ukochanej Cecylji. Siedział rozmarzony, jak młody, budzący 6ię do życia chłopak. I nagle w tej chwili stanęła przed nim Rozalja West, którą właściwie John Meredith ujrzał dziś naprawdę po raz pierwszy.