Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w zamyśleniu, — ale gdy pomyślę o latach swego dzieciństwa, zanim jeszcze przybyłam na Zielone Wzgórze, nie mogę być dla naszych dzieci zbyt sroga. Jakże wtedy odczuwałam głód wszelkiej zabawy! Nasze dzieciaki świetnie spędzają czas w towarzystwie dzieci z plebanji.
— A co z biednemi prosiętami? — zapytał Gilbert.
Ania usiłowała nadać swej twarzy wyraz zatroskania.
— Sądzisz, że naprawdę stała im się krzywda? — zapytała. — Ja przypuszczam, że nic się zwierzętom nie stało. Przez całe lato były istną plagą dla sąsiadów i państwo Drew nie mogli sobie z niemi dać rady. Pomówię o tem poważnie z Władziem, jeżeli się tylko będę mogła zdobyć na to, żeby się nie roześmiać, bo ta cała historja wydaje mi się niezwykle komiczna.
Panna Kornelja przybyła tego wieczoru na Zloty Brzeg, aby podzielić się z przyjaciółmi wyrażeniami niedzielnego wieczoru. Ku jej wielkiemu zdziwieniu Ania miała całkiem inne zdanie o wystąpieniu niedzielnem Flory.
— Uważam, że zdobyła się na nadzwyczajną odwagę, wyznając to wszystko w obecności tylu osób, — zauważyła. — Niech pani weźmie pod uwagę, jaki lęk musiał ogarnąć to biedactwo, lecz postanowiła uniewinnić swego ojca. Bardzo ją za to cenię.
— Och, oczywiście, mała chciała postąpić jak najlepiej, — westchnęła panna Kornelja, — ale to jej wystąpienie odniosło wręcz przeciwny sku-