Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posadziła Janinę obok siebie i od czasu do czasu głaskała jej rękę. Janina siedziała cicho i uśmiechała się, czując się bardzo nieswojo w tej ohydnej sukni, zaś Jan Douglas nawet się nie uśmiechał.
Przy stole pani Douglas uprzejmie poprosiła Janinę, aby nalała herbatę. Janina zarumieniła się jeszcze bardziej, ale uczyniła to. W liście do Stelli opisała Ania to przyjęcie.
„Dostaliśmy ozór na zimno i kurczę, dalej konfitury z agrestu, pasztet cytrynowy, tort i czekoladowe ciastka, placek z rodzynkami, babkę, ciasto owocowe i jeszcze wiele innych rzeczy. Gdy zjadłam dwa razy tyle, ile powinnam, pani Douglas westchnęła i rzekła, że obawia się, iż nie ma mnie już czem poczęstować.
„Obawiam się, że poczciwa Janina swoją kuchnią zanadto panią rozpieściła“, rzekła słodko. „Oczywiście nikt w Valley Road nie może z nią rywalizować. Może pozwoli pani jeszcze kawałek pasztetu, panno Shirley? Nic pani nie jadła!“
Stello, zjadłam porcję ozora, porcję kurczęcia, trzy biszkopty, olbrzymią porcję konfitur, kawałek pasztetu, torcik i spory kawał ciasta czekoladowego!“
Po kolacji pani Douglas uśmiechnęła się przyjaźnie i rzekła do Jana, żeby zabrał „kochaną Janinę“ do ogrodu, aby zerwać kilka róż.
— Panna Shirley dotrzyma mi tymczasem towarzystwa, prawda? — zapytała.
Usiadła z westchnieniem w swoim fotelu.
— Jestem bardzo słabą staruszką, panno Shirley. Od przeszło dwudziestu lat cierpię bardzo. Od dwudziestu długich, bolesnych lat umieram stopniowo.
— Jakie to straszne! — rzekła Ania, starając się być współczującą, a czuła się bardzo głupio.