Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leży do ludzi, co się bardzo śpieszą. Tu jest salonik, a tam nagórze dwa pokoje. Niech pani sama wszystko obejrzy. Muszę zajrzeć do dziecka. Pani urodziła się w pokoju z wschodniej strony. Przypominam sobie, jak mamusia pani mówiła, że lubiła patrzeć na wschód słońca. I zdaje mi się, iż słyszałam, że urodziła się pani właśnie w chwili, gdy słońce wschodziło, a światło jego padło na pani twarzyczkę i to była pierwsza rzecz, jaką matka pani ujrzała.
Ania weszła po wąskich schodach do małego pokoiku wschodniego; serce jej było przepełnione. Pokój ten był dla niej niby ołtarz. Tutaj przeżyła matka jej wszystkie marzenia przyszłego macierzyństwa. Tutaj padło na nie obie w świętej godzinie narodzin czerwone światło wschodzącego słońca. Tutaj zmarła jej matka. Ania rozejrzała się ze czcią; oczy miała pełne łez. Była to jedna z najcenniejszych chwil jej życia, która zawsze jasno wykwitała w jej pamięci.
— I pomyśleć, że w chwili, gdy się urodziłam, matka moja była młodsza, niż ja teraz! — szepnęła.
Gdy Ania zeszła ze schodów, spotkała w sieni panią domu, która podała jej małą, zakurzoną paczuszkę, związaną wyblakłą, niebieską wstążką.
— Oto paczuszka starych listów, które znalazłam w jakimś zakątku, gdy się tu sprowadziłam. Nie wiem, co to za listy, nigdy się nie skusiłam, żeby do nich zajrzeć, ale na jednym jest adres: Panna Berta Willis, a to było panieńskie nazwisko mamusi pani. Jeżeli pani na tem zależy, może je pani zabrać.
— O, dziękuję pani, dziękuję pani! — zawołała Ania z zapałem chwytając paczuszkę.
— To było wszystko, co znalazłam w domu, — rzekła gospodyni. — Meble zostały wszystkie sprzedane, aby zapłacić rachunek lekarza, a pani Thomas zabrała suknie