Strona:Lucjan Szenwald - Z ziemi gościnnej do Polski.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O, dzielny wojowniku! Ty, coś ongi w kraju
Skromnem imieniem Skruchy zdobił swoje pióro.
Coś zawsze na historji walczył przednim skraju —
Śmierć Twoja była życia Twego częścią wtórą!

Wy, którzy tak żarliwie o szczęściu marzycie:
Zapalcie cel daleki przed swoją tęsknotą!
Jeśli w życiu nie będzie spraw droższych nad życie,
To lepiej czołem w ciemność uderzyć, jak w błoto.
Uczcie się goreć! Weźcie pod światło czterdzieści
Lat swego świadomego życia — i pomyślcie:
Albo w tej szczypcie ogień-twórca się pomieści,
Albo wiatr dni rozwieje w ironicznym świście
I zasypie imiona, i kości pobieli.
Uczcie się żyć, abyście umierać umieli,
Aby po waszej wiernej, surowej żołnierce
W pamięci trwała jakaś światłość niewybuchła,
Ażeby po człowieku, kiedy jego serce
Przestanie bić — zostało jeszcze coś prócz truchła!

IV

Niema go — i uwierzyć trudno, że go niema.
Chcę uścisnąć prawicę, z mroku wyciągniętą,
I pustą przestrzeń chwytam rękami obiema.
Żołnierzom jakby światła połowę odjęto,
Siedzą przy kołach lawet, posępni i struci.
W jednem zamknięciu powiek utracili tyle!
Gdzie on? Przy wsi spalonej śpi w bratniej mogile,
Śpi — i żadna go siła z martwych nie ocuci.

Kapitanie Dąbrowski! Niech kwitnie grób świeży,
Opuść salutującą rękę — prac jest wiele.
Nie patrz tak, Zośko Okręt! Chodźcie, przyjaciele!
Walką uczimy tego, który w grobie leży.