Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nauczycielstwo daje znak: zacząć chóry.
Buchnęła z setnych piersi marszowa nuta
i wzbiła się srebrzystem drzewem do góry.

Sześćdziesiąt srebrnych sekund — grzmiąca
minuta.
Ucichło. Potem znowu z dzwoniących gardeł
wydarł się śpiew i wzleciał i załopotał,
rozerwał się pocisków lśniących miljardem,
zajęczał miljonami zgonów w okopach,
i dudnił kanonadą i drżał po szkliwie,
i tętnił, jak na moście dzwon końskich kopyt,
a ilekroć z obłoków na peron opadł,
łamał się, chrypł, fałszował, rzęził płaczliwie,
dławił się w młodych piersiach i wiązł we
krtaniach,
lepił się, bladł, chorował, aż zamarł, zanikł.

Kto struną syczącą kaleczyć śmie hymn?
Kto pieśń śmiercionośną uśmierca?
Kto iskrę, świecącą przez tuman i dym,
przerzuca od serca do serca?

Kto buntu zarzewie rozdmuchał i płomień
z popiołów obudził i podjął?
To Andrzej obiema zagasił marsz dłońmi
i nową wybucha melodją:

„Koledzy! Oto urok zgasł!
Postąpił naprzód gniewny czas'