Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wość, prześlepiłem pięćset żywych stworzeń, którym inaczej ułożył się obraz świata, niż mnie. Zanadto wysunąłem się naprzód. Dlatego inni pozostali wtyle. Przerachowałem się. Tylko nie myśl, nie myśl, że ciebie zamierzam przez to oczyszczać z winy. Andrzeju! Powiedz, może to mój błąd tak ciebie wzburzył i zaperzył?
Andrzej: Twoje błędy — i zeszłoroczny pył — jedno dla mnie. Jeżeli musisz się wywnętrzyć, weź scyzoryk i na sosnowej korze wy ryj listę swoich omyłek! (chce odejść).
Bogdan: Stój! Jeszcze dwa słowa. Andrzeju, byliśmy przyjaciółmi. Najpiękniejsze w życiu mojem momenty wiążą się z twoją postacią. Dziś jesteśmy wrogami — chciałeś tego. Dlaczego rozmawiam z tobą? Dlaczego nie pluję ci w twarz? Czy siła wspomnień większa jest niż siła słuszności? Ale tyś podeptał i wspomnienia i słuszną sprawę. Już koniec. Zasmarowałeś naszą przyjaźń i siebie. Masz w tej chwili oczy samobójcy. Andrzeju, bądź dawnym Andrzejem, wróć do nas bo... bo... nie pozostanie ci nic, tylko... powiesić się w tym głuchym lesie.
Andrzej: Do stu par brodatych baobabów! (ucieka).
Bogdan: (sam): — A jednak pewien jestem, że przekupiono cię!