Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przepasany dymem wpół
hałaśliwy czarny gość.
Peron pyskiem liże.
Bliżej, bliżej, bliżej.
Dość.


Z wagonów — czy to duchy kolorów
wyskakują na stopach wiotkich?
Z wagonów — czy to wiatrowy poryw
nawiał barwnych włóczkowych motków?

Z wagonów — czy to pióra kolibra
opadają leciutko na poręcze?
A może promień światła w podróż się wybrał
i po drodze zamienił się w tęczę?

To nie pióra sypia się zewsząd,
nie przędziwo jedwabne wionie,
ale setka wytwornych dziewcząt
stąpa w szyku bojowym po peronie.

Tego marszu powiewny urok
nawet skałom fruwaćby pomógł.
Sunie lotna falanga córek
eleganckich stołecznych domów.

Ich zakręty, pętle, klucze, wiraże
zdumionemi oczami śledźmy.
Baczność! Przełożona w pierwszej parze.
Zdala, zdala od starej wiedźmy!