Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na miękkim cylindrze miał kitę z piór gąski
i zlekka na prawy bok chromał,

i płaszcz długopoły opinał go wokrag;
parasol — jedwabna zawieja!
Zdejmując binoukle, oczyścił je mokrą.
ściereczką i rzekł do Andrzeja:

„Ty boisz się chłopcze, ty boisz się mnie.
Skąd lęk u takiego urwisa?
Czy troska na czole do ziemi cię gnie?
Czy gwiazda ci serce wysysa?

Cóż niebo twych powiek zasnuwa i mroczy?
Zła klechda, rzucona w twarz światu?
O podejdź bez trwogi, o, spójrz prosto w oczy,
i mów, i zaufaj — jak bratu!“

„Ja boję się ciebie, człowieku ze mgły“ —
tak Andrzej Skobelek odpowie:
„bo długiś, i cienki, i czarny, i zły,
i niema szczerości w twej mowie.

Bez ognia źrenice, bez krwi twoja twarz,
nad wargą liljową dziób kurzy,
i ciemne binokle, i brwi krzywe masz,
i wzrok nic dobrego nie wróży“.

„Mój chłopcze, mój chłopcze, ach, nie rań mnie!
Czemże
zewnętrzny wspaniały blask lica?