Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miętając na przykrość od ojca doznaną, odpłaciła synowi, nabawiwszy go niemałéj konfuzyi.
„Przypominam sobie także, gdy raz przy stole była mowa o panach Mirach, wojewodzie i kasztelanie, których nie lubiła, odezwała się do obecnych osób: „Słyszałam od staréj pani Krakowskiéj, jak się chwaliła że nikt nad nią większéj nie powinien doznawać opieki; ma bowiem świętego w niebie (Jana z Dukli), w senacie Karasia a w wojsku generała Mira, wszystkich trzech rodem z Dukli.“ Ten generał był ojcem wspomnionych Mirów.
Zdarzyło się czasami że kto, ucinkom kasztelanowéj, odciął się jéj równie dobrze i dowcipnie, wtedy nie gniewała się bynajmniéj, owszem powtarzała: „toś mi niemiłosiernie odpłacił; nigdy cię już nie zaczepię!“
Wiele anegdot jéj, zarywających na ton bardzo rubaszny, nigdy nie mogłoby dostać się do druku, bez obrazy dzisiejszych delikatnych uszu. Rzecz osobliwa: nasi starzy ojcowie i matrony nie przebierali w słowach i konceptach, a mimo tego nie można ich pomówić o rozwiązłe myśli i gorszące słowa. Była to po prostu jowialna rubaszność, zdradzająca raczéj brak salonowego poloru, niż