Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samą śmiercią, to przekonamy się, jak umartwionem było jego życie przez ostatnich lat 9. Zbytecznem byłoby opisywać niezwykłą cierpliwość chorego. Do końca pozostał takim, jakim był zawsze. Energja nieugięta i wiara jego głęboka w tej ostatniej chwili zmienić się nie mogły«.
Gdy go pytano, czy bardzo cierpi, odpowiadał: »Cóż to jest w porównaniu z cierpieniami Pana naszego?« Ciało jego było jedną raną, tak, że nie mógł się wygodnie położyć, aby spocząć. Nieraz przepraszał nas za kłopot i okazywał wdzięczność za najmniejszą usługę, mówiąc: »Niech Pan Jezus sam będzie waszą nagrodą!« Uważał się on za wielkiego grzesznika, który zasłużył tysiąc razy na piekło. Mówił, że dopóki nie umrze, zawsze będzie się bał, aby się tam nie dostać. W czyścu, sądził, że długo pozostanie, ale chodziło mu tylko o jedno: że nie zobaczy tam Najśw. Panny. Jeżeliby mógł Ją ujrzeć, to mówił: »czyściecby już nie istniał«, tak wielką byłaby jego radość; bał się bardzo, aby nie być pozbawionym tego szczęścia. Aby dusze błogosławione mogły prędzej ujrzeć Boga i Najśw. Pannę, prosił w swym testamencie, aby jedna z dwóch Mszy, jakie nasi księża maja obowiązek odprawiać za swoich, była ofiarowana na intencję dusz w czyścu. Oto co powiedział on w czasie swej ostatniej choroby: »Proszę o przebaczenie tych wszystkich, którymkolwiek zrobiłem przykrość. Niech mnie nikt nie przeprasza, wszyscy byli dla mnie zanadto dobrzy!«
Tak skończył wielki bohater cicho i pogodnie, wśród woni największych i najpiękniejszych cnót. Trędowaci, jego przyjaciele, przeniósłszy go do