Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzy nie było poco mi iść obejrzeć schronisko, bo ciemno i niebezpieczna przeprawa, droga bowiem zamieniła się w rwący potok wskutek spadającej z gór wody.
Nazajutrz rano, zaraz po Mszy św., poszedłem zobaczyć, co się dzieje z moją budową. — Szkodę znalazłem, ale — dzięki Bogu — niezbyt wielką, kilkadziesiąt szyb wybił grad, a innej psoty burza nie wyrządziła. Ogrody wcale nieuszkodzone.
W parę dni po tej tarapacie dostałem 30 rs. od hr. Ilińskiego z Wołynia. Tak mi się wydało, jakgdyby Matka Najśw. chciała nas upewnić, że nami się opiekuje zupełnie, jakgdyby była powiedziała: poniosłeś stratę, bo taka była wola mego Syna, ale masz oto jałmużnę na załatanie tych dziur w oknach, o nic się nie obawiaj, bo ja jestem z wami. Chwała i dziękczynienie niech będą Pani Najświętszej za tę Jej łaskawość po wszystkie wieki.
W połowie listopada przechodziła niedaleko nas trąba powietrzna; nie mogę Ojcu powiedzieć, w jakiej odległości, ale bardzo blisko nas przeszła i nam żadnej szkody nie zrobiła. Malgasze nazywają trąbę taką Rambondanitra, czytaj Rambundánitr — znaczy to dosłownie ogon nieba. Harmat i strzelb nie mają Malgasze, ale bronią się od takiej trąby w bardzo prymitywny sposób: rozpalają wszędzie ognie i robią ogromną wrzawę dla rozpędzenia takiej trąby. Dlaczego to robią, wątpię, żeby mogli wiedzieć, ale to wstrząśnienie powietrza ogniem i krzykiem pomaga. Malgasze wogóle z natury krzykacze zawołani, byle co najmniejszego to będą wrzeszczeć, a cóż dopiero kiedy się nadarzy taka sposobność, jak ta np., że chodziło o odpędze-