Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tywał mnie zupełnie serjo, urzędownie, X. Biskup i generalny przełożony misji, czy mam dość pieniędzy na skończenie schroniska i na utrzymanie potem chorych w tym zakładzie. Jak jednemu tak drugiemu odpowiedziałem, że na ukończenie robót już mam ile potrzeba, a na utrzymanie chorych będę miał na pewno, bo schronisko to jest dziełem nie ludzkiem, ale samej Matki Najśw., która jest nietylko bogatą, ale i najmiłosierniejszą zarazem, zatem radzi o swojej nieszczęśliwej czeladzi. — No, czy nie tak może dzieje się w rzeczywistości? Czasy ciężkie, w ścisłem znaczeniu tego słowa, nasz biedny kraj porządnie wyniszczony, na wszystkie strony nic innego nie słychać, tylko: »daj i daj«, mimo to jednak jałmużna choć szczupło, ale ustawicznie nadchodzi dla nas biednych trędowatych, za co Najśw. Matce cześć i chwała po wszystkie wieki, a wszystkim naszym dobroczyńcom razem i każdemu wsobna od nas pokorne »Panie Boże zapłać«, od Najśw. zaś Pani, dla miłości której dają te jałmużny, stokrotna nagroda, jak tu, tak w wieczności.
Powtarzam sobie ustawicznie: Fiat voluntas Dei i In patientia vestra possidebitis animas vestras, mimo to strasznie mi pilno, nie mogę się doczekać chwili, kiedy będę mógł umieścić na ołtarzu obraz naszej Częstochowskiej Pani i porozwieszać koło niego vota z kraju nadesłane. Wiem, że niewart jestem tej łaski, mam jednak nadzieję, że P. Jezus pozwoli mi dożyć i umieścić obraz Matki Najśw. tak jak tego pragnę; zresztą jak we wszystkiem, tak też i w tej rzeczy przedewszystkiem »Bądź wola Twoja«.