Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od śmierci i to tak okrutnej, Francuzi uważają za bunt! Postęp XX wieku, niemo co mówić!
Dwie plagi powiększają się bardzo na Madagaskarze, to jest trąd i pchły; prawdziwem dobrodziejstwem dla ludzkości byłoby wynalezienie środka jakiego na pchły przynajmniej, jeśli na trąd nic poradzić nie może. Wy tam w Europie i pojęcia nie macie, co złego takie małe stworzenie zrobić może. O kłopocie, jaki mają z tem plugastwem trędowaci, to i mówić niema co, bo nikt sobie tego dokładnie nie wyobrazi, kto na własne oczy nie widział. Rany powyżłabiane głęboko, ciało puchnie naokoło ran i odpada kawałkami. Oczyścić tych ran nie można tak, żeby nic w nich nie zostało, wskutek czego w gnijącem ciele oprócz pcheł, mnoży się robactwo i żywcem toczy biednych trędowatych; prawdziwy czyściec mają oni na ziemi. A co czasu zabiera to wyjmowanie pcheł, nie mówię trędowatym tylko, ale zupełnie zdrowi godzinami całemi porają się z tem.
Niedawno kilku z moich chorych znalazło dość wielkiego węża, może miał jakie 1½ metra długości, a grubości tył jak ręka człowieka przy łokciu. jest to gatunek boa, po malgaszku nazywa się fanánina (tak się wymawia, jak napisano, akcent na środkowem a), jak po łacinie, nie wiem — jadowitym nie jest. Przyszli mi go pokazać. Zabij bestję, powiedziałem temu, co go niósł na końcu bambusa, wyrzuć i po sprawie. Ale ani sposobu zdobyć się na to, żaden nie odważył się go zabijać, bo Malgasze są przekonani, że dusze ich przodków siedzą w tych wężach, a kto zabije takiego węża, ten umrze. Malgasze zaś poganie czczą go