Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zważałem wiele na te gadania, bo, pomyślałem sobie, zobaczymy co Matka Najśw. powie na to. Pomodliłem się zaraz, prosiłem Matkę Najśw., żeby nie pozwoliła na te głupstwa i, nic w nieczem nie zmieniając, czekałem co z tego wykwitnie. Dzięki Bogu, ufności w opiekę Najśw. Pani ani na chwilkę nie straciłem, ale że nie może człowiek nie czuć tego co czuje, więc i mnie ckliwo trochę robiło się koło serca. Pilno mi było bardzo dać znać do Karmelu, że jestem w opałach, ale ani sposobu, bo poczta nie szła. — A, no kiedy nie, to nie, dziej się wola Boża. Przyszedł do mnie jeden z Ojców i mówi, że X. Biskup waha się co do robót moich, zatrzymać je, czy nie, bo urzędnicy z wyższych sfer mówią X. Biskupowi, że jeżeli Ojcowie mają rozum, to przestaną budować schronisko, gdyż trędowaci będą oddani w opiekę świeckich na całej wyspie. W parę dni potem wzywa mnie X. Biskup do siebie i mówi toż samo. Odpowiedziałem na to: X. Biskupie, o zatrzymaniu robót i myśleć niema co, boby to było oznaką zupełnej nieufności w opiekę Matki Najświętszej, co być nie może. Potem powiedziałem mu resztę racyj, jakie miałem i stanęło wreszcie na tem, żeby dalej budować. Po niejakim czasie zapytuje znowu X. Biskup u sądu, co słychać o zamiarze generała. Ciż sami urzędnicy, którzy radzili wstrzymać się z budową, powiedzieli X. Biskupowi, że niema czego się obawiać, można budować, bo zakłady dobroczynne prywatne będą szły tak jak pierwej. Czy ta burza zażegnana zupełnie, czy nie, tego nie wiem; łatwo być może, że znowu pojawi się jaka przeszkoda nieprzewidziana, mniejsza o to, jużem się oswoił