Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wie Ojciec, że jestem żebrakiem, zatem nie zadziwi to Ojca wiele, że i teraz nie obejdzie się bez prośby z mojej strony, mianowicie: Jak Bóg da skończyć schronisko, będę musiał rekrutować chorych nie skądinąd, jak z pośród tutejszych krajowców, a z tego, com napisał trochę o ich obyczajach, widzi Ojciec, że będę miał mnóstwo trudności pod każdym względem, zatem udaję się już teraz z pokorną prośbą, żeby Ojciec i sam się modlił i innych prosił o modlitwy za mnie, żeby Matka Najświętsza raczyła nadsyłać przez miłosiernych ludzi jak najwięcej jałmużn na ukończenie schroniska i zapewnienie utrzymania jak największej liczby trędowatych, a tym sposobem ratować tych nieszczęśliwych ze szponów szatańskich, w których się obecnie znajdują. Miejsca będzie w schronisku na 200 chorych na razie, ale przyjąć będę mógł tylko tylu, na ilu będę miał zapewnione utrzymanie. Utrzymywać zaś ich nie mogę z kapitału, tylko koniecznie z procentów tego kapitału, bo w przeciwnym razie nie daleko bym zaszedł. Patrząc w przyszłość, mógłbym się obawiać i to porządnie, bo utrzymanie jednego trędowatego rocznie kosztuje 120 fr., trzeba zatem sporą sumkę umieścić, żeby z procentów utrzymać 200 chorych, ja zaś mimo to, mówię Ojcu szczerze, jak na spowiedzi, że nietylko, że się wcale nie obawiam, ale jestem przekonany i wszystkim tutaj to mówię, że schronisko to stanie, a utrzymanie będzie zapewnione na tylko na 200 trędowatych, ale i na trzy zakonnice do obsługi tych nieszczęśliwych i to na pewno, bo tem wszystkiem rządzi Sama Matka Najśw., która wciąż namacalnie daje dowody