Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

późnej starości jako żołnierz zupełnie bezpłatnie i na własnem utrzymaniu. Naturalnie, że nie mógł inaczej się utrzymać, jak kradzieżą i rozbojem; potem to przeszło z ojców na dzieci i zakorzeniło się tak, że obecnie Malgasz uczciwy jest to rzadkość, którą nie łatwo i nie często napotkać można. Wydaje się mi to wszystko bardzo prawdopodobnem; czy zaś jest tak istotnie, czy nie, i o ile jest, o ile nie, to zaręczyć nie mogę. Niedawno tu jestem, więc na to wszystko sam patrzeć nie mogłem. Napisałem Ojcu, com słyszał od innych relata retuli. To tylko wiem na pewno, że Europejczycy przychodzą tu niby cywilizować Malgaszów, ale zamiast cywilizacji, wznoszą ogromną demoralizację pod każdym względem. Niestety, zandto jest to widocznem na każdym kroku, trudno zatem tego nie widzieć.
Szarańcza nas nie opuszcza, tak coś wygląda, jakby się na stałe zakwaterowała na Madagaskarze. Nie śmiem mówić na pewno, ale kto wie, czy te dwie plagi, t. j. szarańcza i pchły afrykańskie nie są objawem gniewu Bożego za to złe, co się tu dzieje przeważnie przez Europejczyków. Przeciw trądowi niby działają, szerzy się on mimo to jednak jak tego potrzeba. Nie czytałem sam tego, ale mówiono mi, że gazeta »l'Univers« ogłasza, jakoby w samym Paryżu już było kilkuset trędowatych białych. Zaraza dostała się tam najprawdopodobniej z Madagaskaru, albo z której z sąsiednich wysp. Ci co przenieśli zarazę, z pewnością sami nie narazili się pielęgnując trędowatych, ale wskutek złego życia jakie prowadzili. Ha! trudno inaczej, jak sobie kto pościele, tak też i spać będzie.