Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że trudno nie poranić drapiąc czemkolwiek. Jodyna, chociaż niby to gryzie, wpuszczona do takiej ranki, sprawia znaczną ulgę przynajmniej na jakiś czas, bo gryzienie samo sprawione przez jodynę, jest niczem w porównaniu do tego, co się czuje od pcheł. Z tych czarnych quasi wyznawców Eskulapa, rozesłanych przez rząd, do mnie nikt się naturalnie nie zjawił, bo się boją, żeby się sami trądem nie zarazili. Wątpię zresztą, czyby który co poradził choćby i przyszedł, bo gdzie u trędowatego niema rany, tam można jeszcze oczyścić od tych pchlich gniazd, ale jak radzić, kiedy się to w ranach zagnieździ, tego nie wiem. Starałem się jak mogłem najlepiej zrobić, ale nic z tego; zalewam zatem obficie i ostro całą ranę rozpuszczonym karbolem i co się uda oczyścić, to dobrze, a co nie, to już opiece Matki Najświętszej zostawiam, bo jakże inaczej zrobić. Powiadają, że i karbol zabija te zarodki, ale czy to prawda, nie wiem. Rozesłał rząd wszędzie drukowane rozporządzenie co do tych pcheł, w którem powiedziano między innemi rzeczami, żeby się wszyscy starali o jak największe ochędóstwo jak koło siebie, tak po domach i żeby nie trzymać w tej izbie, gdzie się mieszka, ani drobiu, ani żadnych bydląt i t. p. Jak mnóstwo innych rzeczy, tak też i to bardzo ładne w teorji, ale zastosowaniem być nie może w praktyce. Najpierw, żaden Malgasz i wyobrażenia nie ma o ochędóstwie; powtóre taki biedny, co ma tylko jedną jedyną izbę z gliny, w której mieści się z całą rodziną i majątkiem, składającym się, przypuśćmy, z kilku kur, albo krowy, owcy czy świni, gdzie ma podziać to bydlę czy ptaka? Musi mieć razem ze