Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dym wspomniał, że moi chorzy tacy poranieni, mimo to chodzą jak mogą, a ja, niby misjonarz, tak się delikacę, jak jaka ciocia Kapuśniaczkiewiczowa, która jak tylko ją bodaj mały paluszek zaboli, zaraz zaczyna kurację na wielką skalę, i wlokę się, jakbym konno na ślimaku jechał. Oprócz tego, miałem jakby jakiś rodzaj przeczucia, naglący mnie do pośpiechu; ciągle mi coś jakby powtarzało: »spieszno się spiesz, bo kto wie, co cię tam czeka«. Jedno z drugiem tak skutecznie na mnie podziałało, jak na konia zachęta do pośpiechu, zatelegrafowana mu batem po grzbiecie przez woźnicę, i zapomniawszy o wczorajszej operacji, rozpuściłem nogi i gnałem całą drogę, co mogłem. Nie zawiodło mnie to jakieś jakby przeczucie, bodaj czy to się nie działo za sprawą Aniołów Stróżów moich chorych. Dochodzę do rzeczki, płynącej o jakie może ¾ klm. od schroniska, i widzę dwóch chorych spuszczających się szybko z pagórka po drugiej stronie wody. Coś pewno wykwitło nowego, pomyślałem sobie; rozzułem się, prędko przeszedłem strumyk i idę dalej boso na spotkanie moich chorych. Pocoście tu, moje ptaszęta? — spytałem. Spiesz się Ojcze, mówią mi, bo jedna kobieta mocno się rozchorowała i chce, żebyś ją zaopatrzył prędzej, a jeden chory już prawie dogorywa, mowę stracił, ale jeszcze dość silnie oddycha. Spiesz się, żeby go jeszcze zastać przy życiu. Uzułem się co prędzej, i przyszedłszy do siebie, pospieszyłem do tych chorych. Dzięki Bogu, udało się mi jeszcze zaopatrzyć chorego ostatnimi Sakramentami, ale na drugi dzień pochowałem go. Kobieta, po Ostatniem Namaszczeniu, przyszła nieco do siebie, sil-