Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słyszałem niedawno zabawną rzecz: kiedy katedra w Tananariwie została ukończoną, dwaj ciekawi Malgasze przyszli ją zwiedzić. Byli to poganie prawie dzicy, którzy nic nigdy nie widzieli. Weszli do wnętrza, gęby, naturalnie, pootwierali jak zajezdne wrota i gapią się: podchodzą do jednego z bocznych ołtarzy, na którym stoi wielka statua św. Józefa i jeden z nich mówi nieśmiało i pocichu drugiemu: patrz, patrz, jaki wielki pan stanął tam wysoko; widzisz, jakie na nim bogate wyzłacane lamba, trzeba go powitać. Ten drugi mówi półgłosem do statuy: »jak się pan ma«. Rzecz jasna, że odpowiedzi niema. Pierwszy znowu mu szepcze: głośniej mów, bo nie słyszał. Wtedy tamten na cały głos: »jak się pan ma!« Nie dostawszy znowu odpowiedzi, zwrócił się do towarzysza i mówi: »e, chodźmy dalej, ten bogacz zanadto dumny, nie chce zważać na nas« i odeszli od ołtarza.
Gadu, gadu i niepostrzeżenie drugi arkusik ma się już ku końcowi, a Ojciec pewno się niecierpliwi, żem się tak rozmachał. Kończę, żeby nie nadużywać cierpliwości drogiego Ojca, czy zaś na przyszłość będzie w tej mierze poprawa, t. j. czy będę króciutkie listy posyłał, to pytanie, na które odpowiedzi niema jeszcze narazie; jak Bóg da dożyć, to się pokaże. Jeszcze raz dziękuję drogiemu Ojcu za pomyślne wiadomości o jałmużnie i oczekując takowych nadal, bardzo a bardzo proszę Ojca o łaskawą pamięć w modlitwach.