Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poczułem razu pewnego, że nogi zaczynają mnie coraz bardzie z początku świerzbieć, potem piec i palce puchną; nie wiedziałem, co i skąd mi się dostało. Sądząc, że to chwilowe, od gorąca może, wcale nie zwracałem, a raczej starałem się nie zwracać na to uwagi. Ale z dnia na dzień pieczenie to wzmagało się. Rozzułem się, żeby zobaczyć, co to takiego; widzę, że palce poobierały i białe zupełnie; przyszło mi na myśl, że to może trąd, ale, że plam żadnych, od których trąd się zaczyna, wcale nie było, więc nie mogłem brać tego za trąd. Było to jakoś w piątek, zatem na drugi dzień rano, zaraz po Mszy św. wybrałem się w drogę do moich kochanych piskląt. Przechodząc rzekę, zatrzymałem się dłużej w wodzie w nadziei, że to mnie wykuruje; w samej rzeczy; nieco pomogło. Przyszedłszy do siebie i załatwiwszy wszystko u chorych, wieczorem po brewjarzu znowu wziąłem się do opatrzenia chorych nóg; przekonałem się, że to nieznośne afrykańskie pchły, o których Ojcu poprzednio już pisałem, pozakładały swoje kolonie na większa skalę w palcach i w stopach. Naostrzywszy scyzoryk, pootwierałem wszystkie ponarywane miejsca i dałem consilium abeundi tym nieproszonym kolonistom.
Ustrzec się tego plugastwa niepodobna, bo się nie wie, kiedy i gdzie się go dostanie. Ot np. w niedzielę, t. j. zaraz na drugi dzień po tej operacji, którą sobie zrobiłem, wracając od chorych, usiadłem koło rzeki na trawie, żeby się rozzuć. Rozzuwszy jedną nogę, biorę się do drugiej, w wtem spostrzegam na rozzutej nodze, brunatną ruszającą się plamą; było to mnóstwo tych afrykańskich