Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem więc dwom po butelce wody święconej i kazałem im pójść pokropić wszędzie, gdzie tylko chorzy mieli co posadzonego, a idąc, ustawicznie odmawiać Zdrowaś Marjo. Sam modliłem się i patrzałem, gdzie zamyśla usiąść szarańcza; jak się gdzie zaczynała zniżać, tam biegłem i zachęcałem do większego hałasu, bo moje pisklęta już się były pomęczyły. Nad głowami słyszeliśmy jakby szum nadchodzącej burzy zdaleka, bo ta chmura szarańczy wcale niewysoko leciała. Dzięki Bogu, udało się nam ocalić tę trochę, co było posadzonego. Krążyła długo szarańcza nad nami, odlatywała, to znowu wracała, ale nareszcie odleciała gdzieś w pustynię i już nie wróciła. U nas zostało tylko bardzo niewiele i to osłabione i zmęczone marudery, więc z temi nie było już kłopotu.
Już zmrok zapadł kiedyśmy wrócili do siebie. Wracając, stanąłem jeszcze na chwilę przy drodze i patrzyłem, czy jeszcze może nie zechcą spróbować zawrócić się te szkodniki, podchodzi do mnie jakiś Malgasz, nie z moich chorych ale obcy, i mówi: »Ojcze, szarańczy dużo, to się dobrze będzie można najeść jutro«. Ciesz się, ciesz, odpowiedziałem, a jak zamiast tego ryżu, co zjadasz codziennie, będziesz miał zaledwie malutką garsteczkę, albo i nietyle nawet, to się będziesz zaspakajał tm, żeś się najadł szarańczy, hę? Spuścił ten czarny amator szarańczy nos na kwintę, ani słowa nie odpowiedział i ulotnił się zaraz. Jeszcze nic nie wiem, czy wiele szkody wogóle na wyspie, czy grozi głód, albo tylko drożyzna i t. d., bom jeszcze nie był w Tananariwie, jak pójdę na zebranie, to się dopiero dowiem, czego się spodziewać. Z deszczami