Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zywał lekarstwa dla mnie niezrozumiale, ale dostałem flachę jakiegoś aptecznego specjału żeby zażywać. Delektowałem się tym przysmakiem (smak jakoś strasznie był w kratki) do czwartku, a w piątek rano drapnąłem z Tananariwy. Dzięki Bogu, jakoś się ta burza zażegnała, choć z flaszki niewiele lekarstwa ubyło.
W Ambahiwuraku spotkała mnie niespodzianka w całem znaczeniu tego słowa, bo wcale na myśl nie mogło mi przyjść coś podobnego; przyniósł mój czarny kuchmistrz wody do gotowania, napiłem się i czuję mydło, jak w smaku, tak w zapachu. Co takiego się stało, po nitce do kłębka doszedłem. Malgasze z sąsiednich chat bieliznę zaczęli prać. Kiedym to usłyszał, mało że niedostałem morskiej choroby i natychmiast posłałem tam i kazałem powiedzieć, żeby to kwiczoły (naturalnie, że tylko przez uszanowanie dla Ojca napisałem kwiczoły przez »kw«, bo w wymówieniu posłaniec słyszał nie kw, ale wyraźnie »św«) wyniosły się stamtąd prędzej, niż zaraz, jeżeli nie chcą żebym posłał skargę do Tananariwy, a wtedy nie ze mną, ale ze rządem będą mieli do czynienia. Ot ma Ojciec dowód jeden więcej na to, com kiedyś już dawno Ojcu pisał, jakie pojęcie mają Malgasze o ochędóstwie i obrzydliwości. Te brudasy może jeszcze obrzydliwsi od Żydów.
Tymczasem tyle na dziś; czekając z niecierpliwością na kilka słów od drogiego Ojca, polecam się bardzo Jego modlitwom.