Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leciwszy grzeszną mą duszę i wszystkich moich chorych opiece Matki Najświętszej, kładę się spać. W nocy nic a nic nie słyszę i tuż nade mną trzaskające pioruny nie budzą mnie wcale, chyba, że który urżnie już w samą prawie chatę. Niechże w nocy zastuka do furty który z chorych, to zaraz się budzę i idę do wołającego. Furtka jest o jakie 20 kroków od mojej chaty, no i przecież stukanie człowieka nie jest tak silne jak huk pioruna, a mimo to ja go słyszę.
Przypatrując się burzy wieczorem dnia 1 listopada, widziałem jak kilkanaście piorunów spadło odrazu w jednym punkcie w górach, niezbyt daleko od mieszkań moich chorych. Naturalnie, że nie mogę Ojcu powiedzieć wiele spadło tam piorunów, bo któżby to mógł porachować, ale posypały się wszystkie razem. Dwie wstęgi ogniste pobiegły po niebie, a z tych wstęg posypały się pioruny na góry. Trwało to może ze 3 albo 4 sekundy, a po chwili dał się słyszeć odpowiedni grzmot. Te pioruny nie padały jeden po drugim, ale urżnęły naraz wszystkie i dlatego utkwiło mi to w pamięci, bo pierwszy raz w życiu widziałem coś podobnego. Wszędzie naokoło waliły pioruny swoją drogą i dość obficie, ale tak jak zwyczajnie spadają. Co to za prześliczny był widok! a jaki przytem pouczający zarazem. Patrząc na to, doskonale człowiek widzi, jak wielki, jak potężny jest Bóg, oraz namacalnie przekonywuje się, jakim on jest nic nie znaczącym prochem wobec tego Boga, którego ośmiela się obrażać. Kiedy gruchnie taka salwa piorunów, to w jednej chwili to tak bardzo kochane i nadymające się »ja« gdzieś znika zupełnie, jakby go