Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tak stojąc przed X. Biskupem, i otworzywszy gębę jak mógł szeroko, patrzał mu prosto w oczy. Przy X. Biskupie to nie szło, ale po jego odejściu, chorzy też niemało i nie bez hałasu naśmiali się z tego małego eleganta. Do chorych przemówił X. Biskup (przez tłumacza) prawdziwie jak ojciec do swoich dzieci, zwiedził potem wszystkie mieszkania, zachodząc do każdej izby osobno. Przy pożegnaniu obiecał chorym, że ich znowu odwiedzi i udzieli Sakramentu Bierzmowania tym, co go jeszcze nie otrzymali, zostawił im małą jałmużnę, pobłogosławił i odszedł. Potem rozpytywał mnie jeszcze o różne szczegóły, dotyczące chorych, zanotował sobie niektóre rzeczy i powrócił do Tananariwy. Mnie bardzo się ten nowy X. Biskup podobał, na jego twarzy maluje się wyraźnie współczucie dla nieszczęśliwych.
Dziwiło mnie dotychczas i nie mogłem sobie wytłumaczyć, dlaczego to Malgasze tacy żebracy, t. j. nie żeby byli ubodzy, ale każdy zawsze prosi o wszystko co zobaczy, czy mu potrzebne czy nie, o co prosi, a każdy bez wyjątku prosi o pieniądze. Spytałem o to jednego z naszych Ojców, którzy już tu kilkanaście lat na misji. Ten Ojciec powiedział, że to stary, zakorzeniony zwyczaj, który może niełatwo i nieprędko pójdzie w zapomnienie. Jako dowód tego, przytoczył mi taki fakt: nie tak dawno temu, kiedy jeszcze na Madagaskarze istniało niewolnictwo, jeden z naszych Ojców przyszedł do stacji, w której dłużej chciał zabawić, żeby się zobaczyć ze wszystkimi o ile możności tamtejszymi katolikami, wyspowiadać wszystkich itp., bo znowu nieprędko będzie mógł ich odwiedzić.