Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maga dzieciakom i napowrót zanosi śmiecie tam, gdzie przed chwilą był już niby czysto, ale koniec końcem porządkuje się na gwałt. Czy podczas tej operacji jeden drugiego rozumiał tego powiedziećbym nie mógł, ale przynajmniej wątpię, bo wszyscy krzyczeli, każdy radził, ganił, śmiał się z roboty innych i t. d. bez końca. Kiedy już wszystko było ukończone, a właściwie niby ukończone, usłyszałem ogólny krzyk, wycia, ryki, śmiech, klaskanie w dłonie i t. p., słowem wrzawa co się zowie. Wybiegłem co prędzej, i dawszy znak ręką, żeby zamikli, pytam: co się stało? Odpowiadają mi na to: »Nic Ojcze się nie stało, — wszystko dobrze. Uporządkowaliśmy już i teraz cieszymy się, że X. Biskup u nas będzie«. Kiedy tak, powiedziałem, to jeszcze nieźle, cieszcie się, nie przeszkadzam i wróciłem do swojej roboty. Ta oznaka radości powtórzyła się jeszcze kilka razy i do wieczora moi biedacy byli w złotym humorze. Patrząc na nich, cieszyłem się, że choć na krótki czas zapomnieli o swojej niedoli.
Będąc w Tananariwie, dostałem w prezencie 20 małych koszulek (może ½ metra długości każda) i tyleż par spodni takiejże wielkości. Była to bielizna szyta przed rokiem czy dwoma dla jakiejś ochronki. Dzieci, dla których to było przeznaczone, powyrastały, więc mnie to dano dla chorych dzieciaków. Kiedym to rzeczy przyniósł i rozdał, dziatwa nacieszyć się dość nie mogła. Nie wszystko przydało się dla wszystkich, to swoją drogą; jednemu koszula dostawała zaledwie do pasa, rękawy do łokcia, a spodnie do kolan; na innych było jakby umyślnie do miary zrobione. Znalazł się też