Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie widziałem ani jednej. Choć może Ojciec śmiać się ze mnie będzie, ale powiem Ojcu otwarcie, że pisząc ten list, i na płacz i na śmiech mi się zbierało. Na płacz — bo widzę ciągle nędzę tych nieszczęśliwych trędowatych, a nie mogę jeszcze moich pragnień do skutku przyprowadzić i przez to im ulżyć. Na śmiech — że na starość tak zdziecinniałem. Schroniska niema, o nasienie brzozy dopiero Ojca proszę, a mnie w myśli już się przedstawiło schronisko zalesione brzozą, kościół obsadzony naokoło brzozą i kwiatami, a na ołtarzu obraz Najśw. Matki Częstochowskiej umajony gałązkami naszej polskiej brzozy. Mimowoli przyszło mi na myśl przysłowie naszych wołyńskich chłopów: »Dureń dumkoju bohatije« (dureń marzeniem wzbogaca się). Tak zupełnie za mną było w tej chwili, jeszcze nic a nic zgoła nie mam, a ja już cieszyłam się przez chwilę tem co może kiedyś będzie, a może i nie.
Na dziś chyba będzie dość; jak Pan Bóg da dożyć, a Ojciec zechce, to z następcą pocztą znowu Ojcu trochę czasu zabiorę na czytanie mojej bazgraniny. oczekując niecierpliwie kilka słów odpowiedzi, bardzo Ojca proszę o modlitwy jak za moich biedaków, tak i za mnie.