Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem to daleko; oprócz tego, tam niema depozytu żadnego, żeby tylko wziąć pieniądze i wysłać, ale trzeba żebrać i składać jałmużnę, a jak się co uzbiera, wtedy posłać. Droga też długa, więc nie tak zaraz mogą te pieniądze przyjść i t. p. Widocznie trafiło to biedakom do przekonania, bo pokiwawszy głowami, powiedzieli: »Słuszność przy Ojcu, trzeba czekać«.
W dwóch wypadkach ledwom się powstrzymał od śmiechu, bo nie pora była śmiać się wtedy, mianowicie przy pogrzebach. Chowałem nieboszczyka trędowatego, już odmówiłem zwykłe modlitwy, poświęciłem grób i kazałem zasypać. Już sporo ziemi było na nieboszczyku, aż tu naraz biegnie jedna z chorych i krzyczy: »poczekaj, poczekaj«. Sypiący ziemię zatrzymali się, a ja ze zdziwieniem czekałem, co z tego będzie. Otóż ta kobieta przyniosła kapelusz, którego używał nieboszczyk; jeden z tych co zasypywali mogiłę, złożył go we czworo, zrobił otwór w ziemi i wpakował ten kapelusz nieboszczykowi. Przy innym znowu pogrzebie włożono zmarłemu do grobu tabakę w kawałku bambusa, którą nie skończył żuć za życia.
Ma Ojciec wiedzieć, że Malgasze bardzo mało palą i to bardzo nieliczni, tylko jakby wyjątek między nimi stanowią palacze. Ale rozpowszechnionem jest tu bardzo żucie, czy smoktanie tabaki, dokładnie tego nie umiem powiedzieć. Chowają tę tabakę nie w tabakierkach, ale w cienkich kawałkach bambusa, zatkniętych z obu końców drzewem. Z tego rodzaju tabakiery nasypuje sobie Malgasz tabaki na dłoń, poczem z dłoni wsypuje ją między dolną wargę a dziąsła, potrzyma kilka minut