Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo mało obecnie. Baraki podzielone na osobne stancje nieprzechodnie, ale te stancje (właściwie dziury) okien ani podłogi nie mają. Światła tylko tyle, ile przez otwarte drzwi wchodzi. Całe umeblowanie takiej stancji stanowi rogóżka rozesłana na ziemi, na której chorzy śpią; w jednym z kątów rozkładają ogień dla gotowania sobie jedzenia; o kominach mowy niema. W takiej jednej stancji mieści się jedna rodzina z całym swoim majątkiem, jaki tylko posiada. Odziewają się ci nieszczęśliwi w co kto ma; znajdzie gdzie jaki stary worek lub coś w tym rodzaju, i już odziany. Pożywienie ich stanowi ryż przeważnie, którego trochę dostają co tydzień z misji. Oprócz ryżu misja im dać nic więcej nie może, bo żyjemy z jałmużny. Rząd dał dla trędowatych kawał gruntu (ziemia licha, potrzebująca wiele uprawy, żeby co poczciwego wydała), ale nic oprócz tego. Ci z pomiędzy chorych, co jeszcze mogą pracować, grzebią trochę tę ziemię i sadzą co mogą dostać, np. maniok, pataty (rodzaj kartofli), fasolę, kukurudzę i t. p. Jednem słowem, nędza straszna, chodzą biedacy i świecą ranami, bo owinąć niema czem. Niema przy nich nikogo, ani doktora, ani zakonnic, ani infirmarza, słowem zgoła nikogo. Ja tu jestem wszystkiem: kapelanem, zakrystjanem, ogrodnikiem, infirmarzem, gospodarzem i t. d. O aptece mowy jeszcze niema. Mój pałac tuż przy kościele, składa się on z dwóch pokoi (bez podłogi naturalnie) i małej stajenki na jednego konia (często dają nam konia, bo trzeba jedną Mszę św. odprawić u siebie, a drugą tegoż samego dnia o parę mil dalej, więc piechotą nie możnaby zdążyć) na dole, a na górze je-