Strona:Liote.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 235 —

Przed zaśnięciem, po kilkakroć, z czułością ogromną, niespodzianie wezbraną, ucałowała zwiędłe policzki i poorane czoło matki, przytuliła się do niej tak mocno, tak pieszczotliwie, jak za czasów dzieciństwa i zasnęła spokojnie.
Późno w nocy przebudziła się nagle, jakby od dotknięcia czyjegoś lub na czyjeś wołanie. Uniosła się i siadła na posłaniu, nasłuchując. Tylko oddechy śpiących trącały o ciszę nocną.
Poddasze pełne było duszności wielkiej, gorącej od natłoczenia ludzi, gdy na dworze pachniała świeżość, ochłodzona tchnieniem niedalekiej rzeki. Usiłujące się wedrzeć przez małe okienko powiewy rzeźwiące, nieznacznie poruszały firanką i ginęły zduszone, zbyt słabe, by dalej przeniknąć mogły.
Lampka przyćmiona wydawała swąd gryzący a światła tyle jeno, iż od niego pomroka nabrała gęstości, zawisła w powietrzu, jakby muślinem przejrzystym, lecz ciemnym, poosłaniano kąty.
Trzy dziewczynki, maleństwa, na jednem pościeleniu, rozesłanem pośrodku izby, śpiące i w śnie rozmiotane, zgrzane poodsłaniały się, zepchnąwszy nożynami swą nędzną koł-