Strona:Liote.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

jeśli nie przy obcych — przemawia: Agnieszko. Tak to jakoś przyszło samo z milczącem jej przyzwoleniem. Ale ty nie mówi nigdy, mówił by może, jeśliby choć raz ją pocałował.
Siedząc na ziemi, obok dziewczyny, nieco niżej od niej, przygląda się Dominik z boku oczom Agnieszki wielkim i rozwartym szeroko a pełnym blasków tak miłych, że wprost pociągają człowieka. Pociągają mocą swoją, ale i zatrzymać się każą wtedy właśnie, kiedy usta wasze chciałyby do oczów tych przylgnąć, kiedy ręce rwą się, ciągną chciwe, łaknące, by całą ją przygarnąć.
— Pewnie, że miałaby o czem gadać rzeka — odparł niespiesznie.
— Prawda? Naopowiadała by różności.
— O topielcach chyba najwięcej.
— Może najwięcej o tem, co po brzegach swoich widzi — jakie miasta — jakie wsie — jakich ludzi.
Milczą.
— Kochana moja, miła rzeka — szepce Agnieszka.
— Czy za to kochana — podejmuje on po chwili — że Agnieszkę zabrać chciała,