Strona:Liote.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 212 —

dynie za miarkę wódki — tu w dzień znajdują wyleżenie spokojne. Śpią. Gdy który obnaży się, gdy z pod łachmanów pierś mu wyjrzy czarna, niby uwędzona w kurzu i na skwarze, znajdzie się ktoś, co śpiącego kopnie i upomni:
— Schowaj cielsko.
Zresztą nikt na nich uwagi nie zwraca. Bo wiadomo — gdzież pójdą? Nocą i stąd umykać muszą, gdy patrol krąży. Oni dążą wtedy dalej, za miasto, lub po mieście za żerem niepewnym się rozpraszają.
Litościwe — rzec można — jest błonie to zamiejskie. Bierze tyle ludzi na pierś swoją, nie żałując im murawy wiośnianej, bierze ich pod blaski, pod światła potoki, pod promienność cichą, różową zachodzącego słońca, a biorąc onych nie pyta się: «Ktoś ty, co u mnie spocząć chcesz?» I powiew od rzeki lecący, świeży, miękki, ciepławy a nie skwarny, onych się też nie pyta: »Ktoś ty, co chcesz, bym pierś twoją tchnieniem zdrowem orzeźwił?» I cudne, głębokie, czyste niebiosa nie pytają: «Ktoś ty, co chcesz, by w źrenicę twą zapadło piękności naszej odbicie?»
Ale gdyby człowiek był w przeźroczem niebios rozpięciu, w wiewie wiośnianej świe-